[Ariana
Grande]
- Uhm.. em.. Ari.. Ja musze
spadać. - wyjąkała Katelyn podnosząc się z ławki. Ugh, na prawdę ty też
zostawiasz mnie z nim samą. Jęknęłam w duchu. Kiwnęłam głową na znak, że
rozumiem, podniosłam się z mojego siedzenia i odprowadziłam dziewczynę do
drzwi.
- No to, co widzimy się w
poniedziałek. - Tarver przytaknęła. Uścisnęłam ją na pożegnanie i zamknęłam
drzwi gdy tylko zniknęła za rogiem.
Odwróciłam się na pięcie, ręką
przeczesałam włosy przeglądnęłam się w lustrze, po czym ruszyłam do ogrodu.
Rozejrzałam się po ogrodzie usiłując odnaleźć wzrokiem mojego jedynego
towarzysza.
Minęła chyba wieczność, zanim
ujrzałam go opartego o wierzbę z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem. Nie mogłam
oderwać od niego wzroku. Wyglądał niesamowicie w czarnych spodniach, trampach tego
samego koloru oraz białej koszulce, która idealnie opinała mu mięśnie.
- Jestem aż tak apetyczny? -
zapytał tym swoim chrypliwym głosem, który wywoływał u mnie ciarki na całym
ciele.
Poczułam jak płoną mi policzki
i zachichotałam głupio, przegryzając wargę. Tak,
Ariano teraz pomyśli, że jesteś jakaś dziwna. Jęknęłam.
Chłopak przyglądał mi się
badawczo. Onieśmielał mnie do tego stopnia, że spuściłam wzrok i starałam sie
na niego nie patrzeć. - co było nadzwyczaj trudne. - zrobiłam kilka kroków w
jego stronę i stanęłam na przeciwko niego. Mimo, że było ciemno światło księżyca
oświetlało jego twarz w taki sposób, że mogłam zobaczyć każą rysę jego twarzy.
Uśmiechnęłam się do niego
lekko po czym uniosłam wzrok ku niebu. Dzisiejszego dnia, była pełnia księżyca,
którą tak bardzo uwielbiałam.
- Jest piękny. - powiedziałam
nie spuszczając wzroku z jasnego koła na niebie.
- Ty jesteś piękna. - rzekł
Harry, kładąc dłoń na moim policzku. Momentalnie przeszedł mi przez ciało
dreszcz a moje oczy lustrowały jego zielone tęczówki. Czułam, że mimowolnie
pochylam się ku niemu, i mogłabym przysiąc, że jego ciało także zareagowało.
Wprawdzie nie mam w tych sprawach wielkiego doświadczenia - no dobrze, wciąż
jestem dziewicą - ale nie jest to równoznaczne z kompletnym debilizmem (a
przynajmniej nie zawsze). Wiem, kiedy facet na mnie leci. A Harry, przynajmniej
w tej chwili, ewidentnie leciał.
Nasze usta niemal się stykały,
pragnęłam aby mnie pocałował. To było silniejsze ode mnie. Patrzyliśmy na
siebie, oboje ciężko oddychając. Błagałam aby ta chwila trwała wiecznie. Usłyszeliśmy
zbliżające się kroki. Oderwałam się od chłopaka i zrobiłam krok w tył. Westchnęłam
poirytowana, gdy w drzwiach balkonowych ujrzałam Freddiego.
- Przepraszam nie wiedziałem,
że przeszkadzam. - powiedział z udawanym zakłopotaniem. Niech cię cholera
weźmie.
- Um, nie przeszkadzasz, już
wychodzę. - Harry uśmiechnął sie - Miło było się spotkać, Ari. Raz jeszcze
dziękuje, za miło spędzony czas. - Puścił mi oczko, uściskiem dłoni pożegnał
się z Freddy’im, po czym wyszedł tym samym miejscem z którego przyszedł.
Nie wiedziałam, czy mam
krzyczeć z frustracji, płakać ze wstydu czy warczeć z furii.
Marszcząc brwi, mamrocząc coś do siebie i nie
przejmując sie tym, że drżą mi ręce i mój brat na mnie patrzy, ruszyłam w
kierunku swojego pokoju. Weszłam do środka i zrzuciłam z siebie ubrania,
zostałam tylko w samej czarnej koronkowej bieliźnie. Wgramoliłam sie pod kołdrę,
zamknęłam oczy i próbowałam zasnąć.
Gdy mi to nie wychodziło, zaczęłam
liczyć barany. Dosłownie. To podobno działa. Prawda? Wyobraziłam sobie więc
pole z bramką, przez którą przeskakują urocze kudłate białe baranki. Po pięćdziesiątym
piątym baranku liczby w głowie zaczęły mi się rozmywać i w końcu zapadłam w
niespokojny sen. Zobaczyłam w nim baranki ubrane w czarno - fioletowe stroje
drużyny Bradford. Pastuszka kierowała je na bramkę, przez którą miały
przeskoczyć (która teraz wyglądała jak bramka piłkarska). Nie widziałam twarzy
pastuszki, ale z samej sylwetki wywnioskowałam, że jest wysoka i szczupła.
Jasne blond włosy opadały jej kaskadami na plecy. Odwróciła się, jakby poczuła,
ze na nią patrzę i wbiła we mnie spojrzenie szaro - niebieskich oczu. Uśmiechnęłam
się szeroko i pomachałam do niej, lecz zamiast odpowiedzieć tym samym, groźnie
zmrużyła oczy i obróciła się gwałtownie. Warcząc jak dzikie zwierze, chwyciła
jednego z futbolowych baranków, podniosła go i zwinnym ruchem skręciła mu
gardło. Chciałam się obrócić, nie chciałam na to patrzeć ale nie mogłam... nie
miałam siły.
Potem ciało baranka zamieniło
się w dziewczynę, ale nie zwykłą dziewczynę to była Cher a pastuszką była
Amber.
***
Przebudziłam się cała
zapłakana i roztrzęsiona. Co ten sen miał oznaczać? To, ze Amber jest
nieobliczalna? Czy, że mam chronić Cher przed Walsch. Nie miałam pojęcia.
Przetarłam ręką oczy i
wygramoliłam sie z łóżka. Pierwsze co miałam w planach zrobić, to orzeźwiający
prysznic. Wyjęłam z półki świeżą bieliznę i podążyłam w stronę łazienki.
Weszłam do kabiny i odkręciłam kurek. Po moim ciele spływały krople chłodnej
wody, które dały mi kopa na resztę dnia. Wytarłam się dokładnie ręcznikiem i wysuszyłam
włosy. Umyłam zęby i zrobiłam lekki makijaż, który miał tylko zatuszować lekkie
przebarwienia na mojej skórze. Na tyłek wciągnęłam czarne legginsy, a na górę
włożyłam beżową tunikę w kwiatki. Postanowiłam zrobić z włosów tak zwany
wodospad. Przeplatałam włosy u ich nasady, a resztę opuściłam lekko na ramiona
i podkręciłam.
Zadowolona z efektu zrobiłam
sobie zdjęcie, które potem miałam zamiar wrzucić na twittera. Spojrzałam na
zegarek, który wskazywał godzinę 08:00. Miałam zamiar dziś zrobić małe zakupy,
bo nasza lodówka świeciła pustkami. Tak to jest jak ma się brata głodomora.
Wsunęłam na swoje nogi czarne
balerinki a na plecy zarzuciłam białą torebkę. Pierwszym punktem moich zakupów
jest Tesco. Jechałam rowerem ulicami Bradford rozglądając się dookoła. W tym
mieście wszystko się zmieniło od czasu kiedy się tutaj przeprowadziłam. Zawsze
było tutaj cicho i spokojnie. Nic sie nie działo specjalnego. A teraz..
zaginięcie Liama, próba samobójcza Nialla. Wszystko było inne i przerażające.
Jadąc dalszą drogą,
stwierdziłam, ze dzisiaj przejdę się do szpitala i odwiedzę Horana. Martwiłam
się o niego. Postawiłam mój rower przy sklepie, wzięłam koszyk i weszlam do
środka. Wyciągnęłam kartkę, na której uprzednio zapisałam produkty do kupienia
i rozłożyłam ją w rękach. Wzrokiem odszukałam Mleko, ktore było jako pierwsze
na mojej liście. Włożylam do koszyka potrzebne rzeczy i ruszylam do kasy, przy
ktorej byla nie mała kolejka.
Westchnęłam, widząc, ze za mną
w kolejce stoi Max George - jeden z najbardziej wpływowych nastolatków w
Bradford. Nie znosiłam go, był bardzo cwany i pusty. Nadawałby się dla Amber
albo Beth. Na moje nieszczęście nienawidził ich.
- Cześć. - przywital się ze mną.
Co mnie co najmniej zdziwiło.
Odpowiedziałam mu ciche Hej i
wypakowywałam dalej moje zakupy na taśmę. - Co tam? - nie dawał za wygraną. Ugh, odczep sie, widzisz że nie chcę z tobą
rozmawiać.
- Uhm, nic specjalnego. -
odpowiedziałam. Chłopak uśmiechnął się lekko.
- Aha. - na tym nasza rozmowa
się skończyła i na całe szczęście.
Kiedy ekspedientka policzyla
wszystkie rzeczy, zapłaciłam jej i jak najszybciej wyszłam ze sklepu. Włożyłam
do koszyka zakupy, i ruszylam w kierunku Lidla. Po skończonych zakupach udałam
się do domu. Rozłożyłam wszystkie zakupy na stole i powoli układałam je w
półkach i lodówce. Położyłam ostatniego pomidora do lodówki, wziełam jabłko ze
stołu i zasiadlam przed telewizorem, włączając na jakiś program kulinarny.
Czas nauczyć się gotowac..
***
Ruszyłam szybkim krokiem w
stronę szpitala. Wiatr burzył moje idealnie ułożone włosy, na co jęknełam z
niezadowolenia. Pół godziny układania poszło na nic. Marudzisz, ze ci się włosy zepsuły, a Niall w tym czasie lezy w
szpistalu walcząc o życie. Skarciłam sie w myślach za to, ze jestem taka
pusta.
Moją dzisiejszą misją były
odwiedziny Irlandczyka. Chciałam sprawdzić czy z nim wszystko w porządku i
dotrzymać mu towarzystwa. Nie mogłam zniesc myśli, ze Amber mogła doprowadzić
do próby samobójczej. Wiem, że jest okrutna ale żeby tak od razu kończyć z
życiem. Nie raz dopiekała mi do tego stopnia, ze zbierało mi się na płacz, ale
nigdy nie myślałam o samobójstwie. Niall musi być wyjątkowo wrażliwy.
Z moich myśli wyrwał mi dźwięk klaksonu.
Zrozumiałam, że stoje na pasach, a świeci zielone światło. Szybko zerwałam sie
z miejsca i przeszłam na drugą stronę. Pewnie ten gość pomyślał sobie, ze
jestem jakaś nienormalna. Podążyłam ostatnią prostą w stronę szpitala.
Stanałam przed wielkim białym
budynkiem, z masą okien. Wzrokiem usiłowałam odnaleźć wejście głowne. Nigdy nie
byłam w tym szpitalu i niezbyt bardzo orientuje się gdzie co jest. W moje oczy
rzucił się duzy napis "Wejście główne" . Poprawiłam torbę na moim
ramieniu i zwinnym ruchem wbiegłam po schodkach do drzwi głównych.
W środku szpitala, tak jak w
każdym innym panowały stonowane kolory, w większości była to biel. Od razu
poczułam specyficzny zapach tego miejsca, na co się wzdrygłam. Nie lubie
szpitali. No, bo, kto lubi? To miejsce kojarzy mi sie jedynie ze śmiercią i
płaczem osób bliskich.
Podeszłam do recepcji, którą
zobaczyłam zaraz po przekroczeniu drzwi. Zza ladą siedziala średniego wieku
kobieta. Uśmiechneła się do mnie ciepło co i ja odwzajemniłam.
- W czym ci mogę Kotuniu? -
zapytała lekko piskliwym głosem.
- Uh.. um.. w której sali leży
Niall Horan? - posłałam jej lekki uśmiech.
Kobieta szukała w komputerze
informacji na temat Nialla. Przestąpiłam z nogi na noge, oczekując odpowiedzi.
Kobieta podniosła wzrok i popatrzyła na mnie smutnymi oczyma.
- To ten chłopak co chciał
popełnić samobójstwo. - skinęłam głową. - biedactwo, taki młody a już chce
odebrać sobie zycie. - kontynuowała. Kobieto mów do rzeczy.
- Ma pani rację.. - przytaknęłam
jej. - tak więc w której sali leży? - coraz bardziej znieciepliwiona
przestapywałam z nogi na noge.
- Piętro 6, sala 6b. -
podziękowałam jej i odeszłam od recepcji, przy ktorej zebrała sie już co najmniej
3 metrowa kolejka. Podeszłam do windy - nie miałam siły iśc schodami -
wcisnełam przycisk i czekałam aż przyjedzie. Nie mineła minuta a winda już była
na parterze.
W środku był straszny tłok.
Ojciec z dzieckiem, które marudziło ze nie chce mieć siostrzyczki, jakaś
staruszka mówiąca o swojej menopauzie z przed 10 lat i jeszcze pare innych
spoconych osób, ktore mowiły swoje nowinki z życia. Całe szczęście, ze w tym
szpitalu winda szybko jeździ, bo po niespełna minucie byłam już na 6 piętrze.
Niemal, ze wypadłam z windy przez tlok jaki tam panował. Stanełam na środku
korytarza i zastanawialam sie w ktorą stronę mam iśc. Wypadło na stronę prawą.
Przeszłam przez korytarz tam i z powrotem, dwa razy zanim odnalazłam salę, w
ktorej leżał Niall.
Otworzyłam lekko drzwi i
weszłam do niebieskiego pomieszczenia, w którym stały trzy łóżka. Niall leżał
na ostanim z nich. Chłopak nie spał tak jak dwóch innych chłopaków w jego sali.
Wpatrywal się w widok zza okna. Byl nieobecny.
Usiadłam na rogu lóżka.
- Cześć Niall - przywitałam
się z chłopakiem. Nawet na mnie nie spojrzał. - Wiesz postanowiłam cię
odwiedzić, sprawdzić jak się czujesz..- kontynuowałam moją paplaninę. Nie
reagował.- Wiesz jak chcesz to pójde. - podniosłam się z łożka, zrobiłam krok
ku drzwiom ale odwróciłam się kiedy poczułam ręke oplatającą mój nadgarstek.
- Zostań.. - powiedział słabym
głosem. - Zostań jak chcesz... - usiadłam ponownie i wpatrywałam się w
chlopaka.
- Jak się czujesz ? - wzruszył
ramionami, westchnełam. Nie mogłam patrzeć na niego w takim stanie. Był jeszcze
bardziej blady niż zwykle, jego piękne niebieskie oczy teraz były podpuchnięte
i czerwone. Nie przypominal siebie. - Wiesz, przyniosłam ci żelki, które tak
bardzo lubisz. - powiedzialam z entuzjazmem w głosie. Chłopak uśmiechną się
lekko i wziął odemnie żelki i otworzył częstując mnie. W tym czasie mogłam
dostrzec jego zabandażowane nadgarstki. I blizny po wcześniejszych cięciach.
- Dziękuje. - powiedzial
cicho. Nie miał siły by mówić. Ugh, jak jak cię Amber dorwe to się nie
pozbierasz...
- To kiedy wychodzisz ? -
zapytałam przeżuwając zelka.
- Za pare dni. - usmiechnął
się blado. Skinelam na znak, ze rozumiem. Zapadła cisza, nie wiedziałam co
mówic. Szczerze mówiąc to niezbyt znałam Nialla. Nigdy nie utrzymywaliśmy
większych kontaktów niż zamienienie paru zdań w szkole. Ale nie mogłam pozwolić
żeby siedział sam w szpitalu, ze swoimi myślami. To nie byłoby dla niego dobre.
- Um.. A gdzie Cher i George ? - zapytał niepewnie, jakby się bał że powie coś
nie tak. Nie wiedzialam co mu powiedzieć.
- Ehm.. wypadło im coś i nie
mogli razem ze mną przyjść, ale z pewnością bardzo się o ciebie martwią. - na
jego usta wdarł się szerszy uśmiech niż poprzednio. Cieszyłam się, ze mogę go
uszcześliwić tylko tym, ze spedze z nim trochę czasu. A co do czasu..
wyciągnełam telefon z torebki sprawdzając godzinę. Było już późno, nawet nie
wiem kiedy przesiedziałam u Nialla godzinę. - Niall ja już muszę iśc, późno się
zrobiło. - podniosłam się z łożka. - Zdrowiej, bo rezerwuje z tobą taniec na
balu. - uśmiechnełam się do niego szeroko i uściskałam, tak zeby nie zrobić mu
krzywdy.
Wychodząc z sali pomachalam do
niego i widzialam jeszcze jak się szeroko usmiecha i mi odmachuje. Misja zakończona. Przez całą drogę do
domu usmiech nie schodził mi z twarzy. Byłam szczęśliwa. Nawet zapomniałam o
wczorajszym wieczorze i o tym, że Cher i Geo za pewne mnie nie nawidzą.
Przechodząc obok domu Liama Payne, zobaczyłam w salonie dwie postacie
oswietlejace sobie drogę latarką. Nie wiem czy mój rozmum dobrze pracował,
całkiem możliwe, ze się przegrzal ale postanowiłam sprawidzć kto to. Na palcach
podeszłam do drzwi wejściowych i lekko nacisnełam klamke. Otworzyłam drzwi i
cichutko podeszłam do salonu. Odchyliłam lekko drzwi, nagle uslyszalam jak ktoś
krzyczy a ktoś inny próbuje mi przywalić wazonem...
|Cher Lloyd|
Spięłam swoje włosy w kitka i schyliłam się, aby
zawiązać sznurówki swoich korków. Bezszelestnie stanęłam prosto i przyjrzałam
się chłopcom, którzy stali na murawie szkolnego boiska. W czarnych strojach
szkolnych, piłkarze nie wyróżniali się zbytnio. Czarno-fioletowe barwy były
dość ponure, ale to właśnie sprawiało, iż Bradfordzkie Liceum należało do tych
specyficznych.
Ostatnie ognisko u Ariany nie było złe, dopóki w jej
skromne progi nie zapukał Harry. Cholera, jak ja go nie lubię! Nawet nie wiem,
skąd u mnie ta nienawiść do tego chłopaka. W końcu, no trzeba być szczerym samym
ze sobą, Styles był przystojny, ale sposób, w jaki traktował innych odtrącał
mnie. Nie, żebym w jakiś sposób „zauroczyła” się w tym chłopaku. Po prostu
oceniam sytuację, w jakiej się znalazłam u przyjaciółki.
Kocham Ari jak siostrę i martwiłam się o nią, bo,
jeśli zbliży się do Harry’ego, pewnością będzie, iż ktoś kogoś później zrani. I
nie mówię tutaj o tym, że Grande byłaby zdolna unieszczęśliwić Stylesa. Ona
jest zbyt delikatna i wrażliwa.
Ugh, dobra,
Cher, ogarnij się – nakazał mi
głos w mojej głowie – jak na razie, nikt
z nikim nie chodzi. Po prostu między nimi jest chemia i to tyle. Może Ariana
nie jest na tyle głupia, żeby zakochać się w tym dziwaku?
Westchnęłam
i wyszłam na zewnątrz, gdzie wszyscy stanęli wokół trenera. Oczywistością było
to, iż Somerhalder nie pawał do mnie taką sympatią jak do Louisa, czy też
Zayna, ale dla mnie liczyło się to, że mogę tutaj być i spełniać jakąś rolę w
tym wszystkim. Bo jak wszyscy wiedzą: życie w liceum nie jest łatwe.
Stanęłam kilka metrów od grupki chłopaków, żeby
utrzymać dystans. Nie bardzo miałam ochotę na jakiekolwiek docinki z ich
strony, zwłaszcza, iż Louis zachowywał się dosyć dziwnie i nietypowo, nawet jak
na niego. Odkąd zaproponował mi, żebym „zabiła” społecznie Amber, nie
rozmawiałam z nim.
- Jak wiecie, w przyszłym tygodniu, we wtorek, gramy
najważniejszy mecz. – zwrócił się do nas trener – więc przyszła pora na wybór
składu, który w nim zagra.
Ach, tak. W drużynie było osiemnastu zawodników, a
każdy, nawet amator futbolu, wie, że na boisku gra tylko jedenastu.
Przymrużyłam oczy, aby widzieć Somerhaldera, gdyż,
mimo zbliżającego się października, słońce rozpieszczało Bradford swoimi
promieniami.
- Tomlinson, Malik, Monk, Devine… - spojrzał po
kolei na chłopców, którzy skinęli głowami. To było bardziej niż pewne, że oni
zagrają. - …Kress, Tanton, Lemon, Sykes… - stały skład. Żadnych zmian, które
mogłyby jakoś wpłynąć na grę. Westchnęłam. - …Brooks, Henrie* i Styles.
Poczułam na sobie wzrok chłopaków, więc niepewnie
podniosłam wzrok i spojrzałam na nich. Harry był zdziwiony, to było widać, ale
za to Josh’owi wymsknęło się ciche mruknięcie.
- Ale trenerze, - zaczął Louis - nie chcę podważać
tej decyzji, ale Harry jest nowy i – zwrócił się teraz do lokowatego – …nie to,
że źle grasz, czy coś, ale – tutaj ponownie spojrzał na Ian’a – Wydaje mi się,
że to dla niego trochę za wcześnie na ten mecz. Powinniśmy wystawić pewnych
graczy.
Tym razem swój wzrok przeniósł na mnie. Poczułam się
głupio.
- Podzielam zdanie Louisa. – poparł go Malik. Z
nimi, zgodził się także Kit, Nathan i Sean. Reszta była zgodna z decyzją
trenera.
- Nie zmienię zdania – odparł chłodno Somerhalder –
Styles jest dobrym graczem, a my potrzebujemy świeżej krwi, także nie macie, co
dyskutować, a teraz, panowie, pięć okrążeń. Reszta jest wolna.
Zawiodłam się na samej sobie. Nie byłam na tyle
dobra, aby wziąć udział w przyszłym meczu. W tym samym czasie, kiedy ja
zastanawiałam się, co ze sobą zrobić, chłopcy wykonali polecenie trenera.
Odeszłam na kilka metrów do tyłu, aby znaleźć się
prawie pod drewnianymi trybunami i usiadłam „po turecku” na chłodnej murawie i
zaczęłam wyrywać trawę z ziemi, aby tylko się czymś zająć.
- Cher, nie przejmuj się tym. – usłyszałam ciepły
głos, po czym odwróciłam głowę w jego stronę. Obok mnie stanął Zayn.
- Nie powinieneś biegać? – rzuciłam obojętnym tonem.
Mulat nic sobie nie zrobił z mojego braku humoru i
usiadł naprzeciwko mnie, czego całkowicie się nie spodziewałam. Nie przestawał
się we mnie wpatrywać.
- Hej, nie chcę nic mówić, ale powinnaś znaleźć w
tym wszystkim jakieś dobre strony! – posłał mi cień uśmiechu.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Jakie, niby?
- No nie wiem… - podrapał się po karku, po czym
ponownie przeniósł swój wzrok na mnie – O, na przykład to, że jesteś zwolniona
z lekcji i nie będziesz musiała nic robić.
Wywróciłam oczami.
- Zayn, cała szkoła nie ma lekcji. – przypomniałam
mu.
- Okej, wygrałaś. – szepnął, a na moje usta
mimowolnie wpłynął uśmiech.
- MALIK, DOŁĄCZ,
DO JASNEJ CHOLERY, DO GRACZY, A NIE OPIERDALASZ SIĘ PO KĄTACH! – dobiegł
ku nam krzyk Somerhaldera, który już niedługo miał wybuchnąć jeszcze bardziej.
Mulat wywrócił teatralnie oczami i ponownie się do
mnie uśmiechnął.
- Chyba już pójdę. – odparł i zaczął się podnosić,
ale kiedy zamierzał już odejść, odwrócił się ku mnie – Cher, takie mam pytanie…
- spojrzałam na niego niepewnie – Zastanawiam się, z kim idziesz na szkolny
bal?
Czy właśnie Zayn Malik zapytał się mnie, z kim idę
na bal? Uszczypnijcie mnie, bo zaraz umrę. On miał dziewczynę i pyta się mnie o
takie rzeczy?! Świat oszalał!
- Z nikim. – odpowiedziałam zaskoczona jego pytaniem
– Jest jakiś powód, dlaczego mnie się o to pytasz?
…przecież masz
dziewczynę, nie pamiętasz? – dokończyłam w
myślach. Tak niewiele brakowało, abym wypowiedziała to na głos, jednak w porę
się opamiętałam.
- Ehm, och, nie. – zmieszał się, co wydawało mi się
co najmniej dziwne – Po prostu chciałem wiedzieć. Dobra, idę, bo trener mnie
zamorduje.
A skoro mowa o morderstwach.
Musiałam jak najszybciej skontaktować się z
George’em albo Arianą, a zważywszy na jej zajebiście świetną znajomość ze
Stylesem, chyba musiałam zadzwonić do Shelley’a.
Szybko wywaliłam z głowy tę rozmowę i podniosłam się
z murawy, aby przejść do szatni. Kątem oka, zauważyłam, iż Louis i Harry mi się
przyglądają. Oczywiście jeden z jednej strony boiska, a drugi z drugiej.
Poczułam, że moje policzki stają się różowe, więc przyspieszyłam kroku i
zniknęłam za rogiem, w budynku.
Znalazłam się w szatni i przebrałam swój
czarno-fioletowy strój w swoją zieloną bluzę z addidasa i czarne spodnie,
trochę wiszące w kroczu, tak wiem jak to dziwnie zabrzmiało. To były moje
ulubione, więc.. na nogi wsunęłam ciemne conversy, a do torby spakowałam swoje
pozostałe rzeczy. Wzięłam telefon do dłoni i wykręciłam numer do przyjaciela.
Oczekując na połączenie, stanęłam przy oknie i
zaczęłam wpatrywać się w piłkarzy. Tak bardzo im zazdrościłam. Tak bardzo
chciałam zagrać w tym meczu z Thirlwall. Ugh.
- Uczę sięęę – usłyszałam po drugiej stronie
słuchawki.
- To przestań na trzy minuty. – odparłam znudzonym głosem – Potrzebuję towarzysza do odwiedzenia
mieszkania Liama.
- Cher-nigdy-nie-potrzebuję-twojej-pomocy-Lloyd
chce, żebym poszedł z nią do domu Payne’a. Dlaczego wy jesteście takie
jebnięte, co?
Westchnęłam, opierając się o ramę okna i patrząc jak
Kress broni bramki, kiedy to Louis w nią strzelał. Zdziwiło mnie to, bo
zazwyczaj Tomlinson zawsze trafia, a z tego, co wiem, to Nath się tak wkurza,
że potem jego dziewczyna chodzi naburmuszona następnego dnia w szkole.
- Dlaczego my, co? – warknęłam – Nie sądzę, żeby
Ariana chciała się ze mną zabrać, zważywszy na to, co wydarzyło się na ognisku.
- A co się wydarzyło?
- Cholera, George. – westchnęłam – Nie wiem. Poszłam
z tobą, pamiętasz? W ogóle mnie to nie obchodzi. Idziesz, czy nie?
- Yhy, dobra. – zrezygnowanym głosem odparł chłopak
po drugiej stronie telefonu – Kiedy?
Spojrzałam na wyświetlacz swojej komórki. Szesnasta
pięćdziesiąt osiem.
- Za dziesięć minut pod moim domem? –
zaproponowałam.
Shelley się zgodził.
- Ej, a ty nie masz teraz treningu? – zanim się
rozłączyłam, usłyszałam jego pytanie.
- Ugh, szkoda gadać. – westchnęłam – Powiem ci
później. Do zobaczenia.
Rozłączyłam się i wrzuciłam telefon do swojej
kieszeni od bluzy w tym samym momencie, kiedy usłyszałam szuranie butów.
Odwróciłam się w stronę wyjścia z szatni, a tam stał uśmiechnięty Harry.
Przewiesiłam swoją torbę przez ramię i ruszyłam w
stronę drugiego wyjścia, chcąc ominąć lokowatego idiotę. Jednak ten zastąpił mi
drogę.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, bo zastąpiłem
cię w meczu. – jego głos był jakby.. taki szczery, ale nie chciałam w to
wierzyć.
- Nadzieja matką głupich. – odparłam – Odsuń się,
chcę iść do domu.
Chłopak nie posłuchał i nadal stał mi na drodze.
Kiedy wywróciłam oczami i pchnęłam go, aby zrobić sobie przejście, złapał mnie
za nadgarstki i przycisnął do framugi drzwi, wpatrując się w moje oczy. Byłam
zmuszona patrzeć w jego intensywnie zielone tęczówki.
- Puść mnie. – powiedziałam, a mój głos uwiązł mi w
gardle.
Chłopak oblizał wargi.
Powtórzyłam swoją prośbę, jednak z większym jadem w
głosie. Brunet rozluźnił swój uścisk na moich nadgarstkach i uśmiechnął się pod
nosem. Zrobił krok do tyłu, a ja momentalnie odeszłam na bok. Jednak zanim
odeszłam, odwróciłam się jeszcze do niego.
- Zrobię
wszystko, żebyś odpierdolił się od mojej przyjaciółki. – warknęłam na niego i
odeszłam.
Taki miałam plan i miałam w dupie to, że Ariana
mogłaby mnie za to zabić. Po prostu chciałam zadbać o to, żeby nikt jej nie
zranił. W końcu była moją przyjaciółką, nie dość, że najlepszą to jeszcze jedyną
i prawdziwą.
*
Spojrzałam niepewnie na swojego przyjaciela, który
kręcił coś przy zamku w drzwiach. Od kilku minut próbował go jakoś zniszczyć,
żebyśmy dostali się do środka domu.
- Gotowe – szepnął George i przepuścił mnie
pierwszą, otwierając mi drzwi.
Już dawno zapadł zmierzch, dlatego mieliśmy większą
szansę na to, aby zostać niezauważonymi. Bylibyśmy o wiele wcześniej, ale
musiałam, a Shelley wręcz nalegał, żebym mu powiedziała, dlaczego skończyłam
wcześniej trening.
Zapaliłam latarkę, którą trzymałam w dłoni i
rozejrzałam się po przedpokoju. Zdjęcia na ścianach, płaszcze na wieszakach, buty pod komodą. Przeszliśmy
do salonu, gdzie na stoliku leżało kilka otwartych książek, kubek oraz
talerzyk.
Geo przeszedł do kuchni, a ja powolnym krokiem zmierzyłam
na piętro, aby dowiedzieć się jak najwięcej o tym miejscu. Kiedy wchodziłam po
schodach, przyjaciel mnie dogonił i towarzyszył kroku.
- Wygląda to wszystko, jakby ktoś tutaj mieszkał… -
odparł szeptem Geo.
W głowie miałam dokładnie taką samą hipotezę. Jednak
nie byłam w stanie jej wypowiedzieć na głos.
Trafiliśmy do niewielkiego pokoiku, gdzie ściany
były koloru kawowego, a na nich wisiał kalendarz, zdjęcia i typ podobne rzeczy.
Łatwo można było rozpoznać, iż ten pokój należał do Liama. Wskazywał na to, na
przykład, czarny plecak, leżący w kącie pomieszczenia, albo fotografie na
ścianie, czy też komodzie.
- Czego konkretnie szukamy? – zapytał się Shelley,
idąc w kierunku szafy. Otworzył ją na oścież i zaczął przeszukiwać.
Właśnie, czego szukamy?
- Nie wiem.. – zaczęłam niepewnie – Jakiegoś
dziennika, kartki, zdjęcia, czegokolwiek, co mogłoby udowodnić policji, że Liam
żyje.
Mimo ciemności, jaka panowała w pokoju, mogłam
stwierdzić, że George spojrzał na mnie z powątpieniem. Sama wątpiłam w to, co
mówiłam.
Nim zdążyłam podejść do biurka, moich uszu dobiegł
dźwięk otwierających się drzwi, na dole. Zamarłam w miejscu. Spojrzałam szybko
na Shelley’a (świecąc w niego latarką) i czym prędzej zeszliśmy na dół.
Złapałam po drodze jakiś przedmiot, który okazał się być wazą i stanęłam za
ścianką, prowadzącą na górę, czekając. Mój towarzysz zajął miejsce trochę
bliżej.
Kiedy usłyszałam kroki, przygotowałam się na
uderzenie, jednak Geo mi to uniemożliwił.
- Cher, nie, to jest… - zaczął, ale ja się
zamachnęłam i…
* Nath Kress (bramkarz), Kit Tanton
(defensywny), Sean Lemon (obrona), Jai
Brooks (napastnik), Nathan Sykes (stopper), David Henrie i Harry Styles (pomoc
- lewa), Tomlinson (napastnik), Malik (pomoc - prawa), Craig Monk (defensywny),
Devine (obrona).
_______________________________________________________________________
Jak tam wrażenia po rozdziale piątym? Ja uważam, że
perspektywa Ariany wyszła zajebiście (a to wszystko, dzięki Paulinie, love you) Co do Cher… źle nie jest, ale
szału nie ma.
Oh, God. Tyle wyświetleń! Jesteście wspaniali ;)
Dziękujemy za komentarze.<3
olka,xoxo
PS. Niedługo będziecie mogły
spodziewać się dodatku, który nieco rozjaśni sytuację pewnego bohatera.
PS2. Za jakiekolwiek błędy
przepraszamy. Jest późno, a ja nie ogarniam zbyt dobrze :)
PS3. Rozdział miał być dwa dni
temu, ale podziękujcie mojemu lenistwu, że nie chciało mi się nawet kompa włączać.
Adios.